TOP 5 KWIECIEŃ MAJ

Zeszły miesiąc miałam tak zabiegany że postanowiłam połączyć ulubieńców z dwóch miesięcy – Kwiecień i Maj. Niestety obstawiam że tak do września będzie mnie tu mało lecz przygotowania zajmują mi trochę więcej czasu niż sądziłam (i chyba niż innym ale tak to jest gdy się stwierdza że wszystko zrobi się samemu).

O mojej miłości do szamponów John Frieda słyszeliście już nie raz, pieje z zachwytu nad nimi - odkąd stałam się blondynką. Dla mnie to jest najlepsza seria every i gdyby nie miłości do testowania i Panteve proV Aqua Light to byłyby by jedyne szampony i odżywki które były by w mojej szafce. Zapach mają obłędny, rozświetlają blond pozostawiając przy tym włosy miękkie i przyjemne w dotyku. Moje ulubione zajęcie to ich mizianie takie mięciutkie są. Gdyby ktoś się uparł to może zostawiają lekko żółte tony ale osobiście mi to kompletnie nie przeszkadza. 

Przyznaje ma słabości do tej marki przez zapach przypominający mi różowego odbitka z dzieciństwa. Szampon Miracle Moisture do dzisiaj uwielbiam chociaż rzadziej bo niego sięgam. Teraz moje serce a właściwie włosy zawładnęła odżywka 3 minute miracle moisture jest genialna. Nie trzeba trzymać ją 3 minuty żeby mieć efekt co jest dla mnie plusem. Kolejnym argumentem na jej korzyść jest to że można nałożyć jej nawet grubą warstwę i nie przetłuszcza włosów(oczywiście nie mówię tu o skalpie tylko tak od połowy włosów) No i to dozowanie wystarczy ścisnąć opakowanie bez nakrętek zamykatek i innych dziwnych rzeczy które uprzykrzają mi mycie włosów. 

Markę SKINFOOD pozwałam przy okazji jakiś zakupów w Sephora, znacie mnie uwielbiam wszystkiego kosmetyki które mają nawilżać moją skórę lub producent obiecuje nawilżenie. Na ogół nie przepadam za zapachem kokosa z racji że wydaje mi się taki strasznie chemiczny jak na przykład Parmer's, tutaj dla mnie jest bardziej 'naturalny', bardziej przyjemny. Tyle o zapachu czas na to za co jest w ulubieńcach. Coconut Mask Hydrating ma działanie intensywnie nawilżające i łagodzące, o tym ostatnim jakiś czas temu się przekonałam. Uwielbiam ją za lekką konsystencję która po nałożeniu tworzy na naszej twarzy jakby rosę jaką możemy zobaczyć czasem na liściach rano. Chyba najbardziej ją za to lubię a może uwielbiam ją za nawilżenie jakie daje skórze chyba jednak za to i za to.
Tak czy inaczej w opakowaniu znajdziemy cudowny zapach, rosę i dużą dawkę nawilżenia a to wszystko bez zmywania.

OMG tak fantastycznych palet jak Too Faced Just Peatchy Matte oraz Chocolate Gold w życiu nie miałam, Niestety MAKEUP REVOLUTION poszło lekko w odstawkę, jakościowo też to nie jest to samo. Odkąd pojawiły się u mnie nie mogę się od nich odczepić. nawet polubiłam się z matowymi cieniami - tak Luiza nosi 'matowe oko' i nie narzeka.
Przyznajcie opakowaniu również robią wrażenie wytrzymałe a przede wszystkim cieszą oko a na to też zwracam uwagę.
Przyznajcie to już musi być sztos, jeszcze nigdy przed ten nie miałam całkowicie matowego makijażu oka. Odkąd mam te dwie palety to właśnie makijaże nimi przeważają na instagramie. 

Jeszcze kiedyś bym powiedziałam że kosmetykiem który nigdy nie zagości na stałe w moim makijażu to róż. Ale jak to się mówi nigdy nie mów nigdy. Obecnie nie mogę się obejść bez różu i bronzera ale to nie byle jakie produkty - Tarte Cosmetics Amazonian Clay bronzer in park ave princess oraz Amazonian Clay 12-hour blush in harmony. Przyznaje mamy tu produkty trochę z wyższej półki lecz dla mnie najważniejsze że sprawdzają się u mnie w 100% Róż przepięknie naturalnie wygląda na policzkach a bronzerem można sobie bardzo ładnie wykonturować twarz. Tak jak na początki nei byłam zbytnio przekonana co do minimalistycznego opakowania (dobra na początku uważałam że to tandetne) ale za to jest bardzo wytrzymałe wielokrotnie mi upadało.
Przyznaje cała seria Amazonian Clay okazała się strzałem w 10 przynajmniej dla mnie.